#tworzyMYwodzisław: Iwona Witaszak

- W mojej rodzinie wszyscy byli fryzjerami: rodzice, siostra, brat, tylko nie ja. Mój ojciec chciał, bym spełniła jego marzenie, które przerwała mu wojna, czyli grała na skrzypcach. Skończyłam szkołę muzyczną i zaczęłam pracę w Ognisku Muzycznym, a w przedszkolach prowadziłam rytmikę – wspomina Iwona Witaszak, bohaterka cyklu #tworzyMYwodzisław.

Obcinała już w podstawówce

Jako dziecko czas wolny spędzała u rodziców w salonie, który w naszym mieście funkcjonuje w tym samym miejscu od sześćdziesięciu lat. Przyglądała się ich pracy, jeździła z nimi na konkursy, bawiła się włosami. W podstawówce obcinała już koleżanki. Fryzjerstwo sprawiało jej coraz więcej frajdy. Kiedy w drugiej klasie liceum pojechała z rodzicami na konkurs do Poznania zauważyła, że biorą w nim udział jej rówieśnice. Wtedy pierwszy raz doznała uczucia zazdrości, może też żalu, dlaczego jej wśród nich nie ma. Ostatniego dnia w pracy, tuż przed urlopem macierzyńskim, wiedziała już, że do szkoły muzycznej nie wróci. – W pracy spędzamy większość swojego życia. Wykonywany zawód powinien sprawiać nam radość, w moim przypadku było to patrzenie na zegarek – mówi fryzjerka. Kiedy na świat przyszedł syn pani Iwony, miała więcej czasu na realizowanie swojej pasji, jaką było fryzjerstwo. Jeździła na pokazy, przyglądała się, wyłapywała nowości. – Wracając z tych pokazów siedziałam w pociągu z zamkniętymi oczami i odtwarzałam w myślach krok po kroku dane cięcie bądź fryzurę. Od razu zwoływałam też swoje przyjaciółki, by wypróbować na nich to, co zobaczyłam – wspomina. A że była w tym dobra, te powierzały jej swoje włosy ciesząc się wspaniałymi, modnymi fryzurami. Oczywiście wieść o zdolnościach młodej fryzjerki szybko się rozeszła. - Mieszkałam nad salonem fryzjerskim i wszystkie klientki, które do mnie przychodziły, musiały przez niego przejść. Wtedy mój ojciec zauważył, że ja w kuchni mam więcej ludzi niż on w zakładzie fryzjerskim – śmieje się fryzjerka. Skorzystała z propozycji ojca, który zasugerował jej przystąpienie do egzaminu czeladniczego. Miała dwa tygodnie, by się do niego przygotować. Teoretycznie i praktycznie. - Fale nauczyła mnie robić mama, bo była w tym mistrzynią, golić uczyłam się na tacie, wymachując codziennie przy jego brodzie brzytwą – opowiada. Egzamin zdała bez problemu. Gdy jej syn Kamil skończył trzy latka, przyszedł ten moment, gdy musiała zdecydować, co będzie robić dalej. – Pamiętam tę chwilę, ponieważ ojciec zaproponował mi pracę w salonie. Byłam przeszczęśliwa – wspomina z nostalgią.

Bierze udział w prestiżowych konkursach

Jako zawodowa fryzjerka zaczęła pracę w wieku 27 lat. Z racji tego, że zawsze fascynowały ją konkursy, postanowiła się sprawdzić, przygotowując do nich uczennice. Wielką frajdę sprawiało jej wymyślanie fryzur, których uczyła swoich podopiecznych. Na efekty nie trzeba było czekać długo. Na mistrzostwach Polski i Śląska zdobyli wiele pierwszych i drugich miejsc, cenne jest też wyróżnienie zdobyte podczas mistrzostw Europy, gdzie spośród 16 państw dostrzeżono wykonaną przez jej uczennicę fryzurę wieczorową. Potem przyszedł czas na nią. Zaczęła brać udział w konkursach firm, z którymi współpracowała. Liczyła się nie tylko fryzura, ale także makijaż i strój. Na podstawie wysyłanego na konkurs zdjęcia, polska komisja wybierała finałową piątkę, a pierwsze miejsce brało udział w konkursie międzynarodowym, gdzie Witaszak kilka razy zajęła drugie, trzecie i czwarte miejsce. Sukcesy cieszyły i motywowały do dalszej pracy, niestety choroba spowodowała, że nie uczestniczyła w nich przez dwa lata. Potem z powrotem poświęcała się przygotowywaniu uczniów do konkursów. Choć nie tylko ich. Bywało, że o pomoc prosiły ją zupełnie obce osoby. - Ostatnio na jednym z ważniejszych pokazów fryzjerskich spotkałam taką, która już bardzo liczy się we fryzjerskim światku. Dziękowała mi mówiąc, że gdyby nie moja pomoc, nigdy by tak daleko nie zaszła. Takie słowa są cenniejsze niż jakiekolwiek nagrody – mówi wzruszona właścicielka salonu Fantazja. Cieszą też miłe opinie klientów, dzięki nim jej praca nabiera jeszcze większego sensu. – Ostatnio usłyszałam, że moje fryzury to prawdziwe dzieła sztuki. Inna klientka z kolei powiedziała mi, że jeszcze nikt nie obcinał jej w taki sposób, jak ja. To bardzo motywujące słowa – dodaje.

Zdobyła tytuł Kobiety Sukcesu

Wyszkoliła już 50 uczniów. Tyle samo, co jej ojciec. Otrzymała za to srebrny i złoty medal im. Jana Kilińskiego za zasługi dla rzemiosła polskiego, przyznawany przez Związek Rzemiosła Polskiego. Uhonorowaniem jej osiągnięć było otrzymanie tytułu Lidera Przedsiębiorczości, Kobiety Sukcesu i nagrody Narcyza. Jest zapraszana do komisji sędziowskich prestiżowych konkursów międzynarodowych i krajowych. – Z takich konkursów czerpię mnóstwo inspiracji, bo młodzi są niesamowicie kreatywni – mówi. Ona sama wzoruje się na angielskiej szkole fryzjerstwa Vidal Sassoon, bo jak twierdzi, jest najlepsza na świecie.

Deklaruje, że zawodowo spełnia się w 100 procentach. - Nie wyobrażam sobie życia bez tego. Nawet nie myślę o emeryturze. Fryzjerstwo to moja pasja i całe życie – mówi z przekonaniem. Choć to nie jedyne hobby. Interesuje się również fotografią i podróżami. W czasach licealnych robiła na drutach. Swetry dziergała w ilościach hurtowych.

Zawód fryzjera to prestiż

Witaszak bierze udział w wielu fryzjerskich imprezach o międzynarodowej randze. Niedawno wróciła z Barcelony, gdzie przypatrywała się nowym trendom, czerpała inspiracje, rozmawiała z innymi mistrzami fryzjerstwa. Po takich imprezach przyjeżdża z głową pełną pomysłów. Czasami słyszy pytania, po co dalej się szkoli.- Nie wolno stać w miejscu, trzeba śledzić nowinki. Nie mogę sobie pozwolić, by klientka mnie zaskoczyła. To ja muszę być o krok przed nią – tłumaczy. - Trzeba być kreatywnym i otwartym na nowe wyzwania – dodaje.

Twierdzi, że dziś zawód fryzjera to prestiż. Ale trzeba to kochać. To ciężka praca zarówno pod kątem fizycznym, jak i psychicznym. Nie każdy ma ku temu predyspozycje. - Dobry fryzjer musi potrafić zrobić wszystko. Musi też umieć doradzić. Nie zawsze wszystkie trendy można przelać na czyjąś głowę, bo nie we wszystkim nam pasuje. Dlatego nie każda zmiana musi być korzystna – mówi. Swoją rudo-niebieską grzywkę, którą zainspirowała się na paryskim konkursie, nosi już od dawna, a wciąż wzbudza zainteresowanie. – Lubię zabawę z kolorem, bo te najpiękniejsze barwy powstają z połączeń – mówi. Zdradza też, jakie trendy na głowie obowiązują obecnie. – Niezmiennie pastele – podkreśla i dodaje, by nie bać się koloru. Wciąż modne są długie włosy, naturalny look, fale, efekt bałaganu na głowie. Oczywiście wszystko trzeba dopasować do twarzy, charakteru, typu urody, a czasami nawet zawodu.

Wodzisław Śląski to jej miejsce na ziemi. - Dużo wyjeżdżam i wiem, że nigdzie indziej nie mogłabym zostać. Tu jest mój dom, nie zamieniłabym go na żadne inne miejsce, bo tu czuję się najlepiej – mówi z przekonaniem. Był też okres, kiedy zawzięcie o swoje miasto zabiegała. – To były pierwsze edycje wygrywanych przez nas konkursów. W momencie ogłoszenia i wypisania wyników na tablicy, nigdy nie dopisywali tam nazwy naszej miejscowości, tylko Katowice. Zaciekle walczyłam, by znalazł się tam Wodzisław Śląski. Zanim sobie to zapamiętali, taka sytuacja miała miejsce kilka razy. Potem już żartowali, że zaś ta z Wodzisławia przyjechała i wygrała, i że nasze miasto znane jest z klubu piłkarskiego i naszego salonu fryzjerskiego – śmieje się właścicielka salonu Fantazja.

źródło: Gazeta Wodzisławska