A wszystko zaczęło się od znalezienia pliku starych fotografii. – Gdy mama chorowała, mieszkałam u niej w kamienicy przy Rynku. W piwnicy znalazłam pudło ze zdjęciami. Wtedy zaczęłam interesować się losami nie tylko mojej rodziny, ale też historią miasta – mówi Barbara Koczy.
Wspomniane pudło znalezione zostało w kamienicy, gdzie kiedyś znajdował się browar, który później został podzielony i sprzedany. Jedną część kupili Zarzeccy i przed wojną prowadzili tam księgarnię, a także wydawali widokówki. Stąd tyle ich w zbiorach pani Barbary. – Pocztówki oraz inne fotografie pokazałam dyrektorowi Muzeum Sławomirowi Kulpie, który docenił moje znalezisko. Od tamtej pory często odwiedzam placówkę, dyskutujemy na historyczne tematy i konsultujemy różne kwestie – zaznacza.
Swoimi historycznymi zbiorami dzieli się także z innymi mieszkańcami. Udziela się na facebooku na stronie „Wodzisławskie dzieci PRL-u” i „Wodzisław Śląski Historia”, gdzie wstawia zdjęcia, dzieli się wiedzą, nierzadko też dopytuje. To nie tylko lekcja historii, ale też świetna zabawa i okazja do wspomnień. - Mam jedną fotografię, która, jak się okazało, jest wielką zagadką nie tylko dla mnie, bo już kilka razy wstawiałam ją na wspomnianych forach, ale nikt nie może mi pomóc jej rozwiązać. Chodzi o zdjęcie, na którym widać pokaźny orszak żałobny na środku rynku, ale nie wiadomo, kogo ci ludzie tak tłumnie żegnają. Prawdopodobnie była to ważna osobistość, a zdarzenie, sądząc po wyglądzie kamienic i nazwach sklepów, miało miejsce po 1922 roku – tłumaczy wodzisławianka.
W czterech wypełnionych po brzegi wielkich pudłach znajduje się wszystko, co do tej pory pani Barbara wyszukała. Są więc zdjęcia jej pradziadka, babci z czasów młodości, fotografie ukazujące codzienne życie mieszkańców, a także te z ważnych uroczystości. Znalazły się na nich budynki, po których nie ma już śladu, a także te, które starsi mieszkańcy na pewno pamiętają. Są też ręcznie robione gazetki wykonane z okazji ślubu, dokumenty osobiste, wycinki z gazet. Świetnie zachowały się stare listy, na których bez trudu można odczytać datę nadania. – W jednym z listów moja babcia pisze do dziadka, że za żołd, który przysłał, kupiła płaszczyk mojej cioci – mówi.
Barbara Koczy nie poprzestała jednak na tym, co miała i poszła krok naprzód. Choć w tym przypadku wypadało by powiedzieć wstecz. Z pomocą pracownic Urzędu Stanu Cywilnego zaczęła doszukiwać się akt, które pozwoliły jej stworzyć drzewo genealogiczne swojej rodziny. – Żałuję, że nie rozmawiałam z moją babcią o tamtych czasach. Kiedy człowiek jest młody, nie interesują go takie rzeczy – mówi i apeluje do wszystkich wodzisławian, by przeglądali stare fotografie i dokumenty. Te cenne pamiątki mogą wypełnić lukę w dziejach miasta, która przyczyni się do uzupełnienia i poszerzenia wiedzy o tamtych czasach. – Nie rozumiem ludzi, którzy wyrzucają lub niszczą rzeczy po swoich przodkach. Nawet jeśli ich już nie chcemy, warto oddać je do Muzeum – zaznacza. Ona sama posiada mnóstwo takich „staroci” z duszą, jak na przykład książek czy przedmiotów codziennego użytku. - Moje dzieci nie za bardzo podzielają moje zainteresowania, dlatego w szczególnie ważnej dla mnie Kronice Franza Henkego znajduje się napisana przeze mnie kartka, że nie mogą jej wyrzucić, gdy mnie już nie będzie na tym świecie, ewentualnie oddać do Muzeum – śmieje się pani Barbara.
O swoich zdjęciach może rozmawiać godzinami. O każdym coś wie, opowiada o ludziach na fotografiach, budynkach. Każde zdjęcie to osobna historia. Pokazuje, gdzie kto mieszkał, jest prawdziwą skarbnicą wiedzy.
W Wodzisławiu Śląskim mieszka, odkąd skończyła pierwszy rok życia. Obecne I Liceum Ogólnokształcące wspomina z rozrzewnieniem, bo tam przebiegała jej cała edukacja. Pamięta, że jako dziecko mogła beztrosko jeździć na łyżwach i grać w dwa ognie na wodzisławskich ulicach, bo ruch był minimalny. Z kolei w czasach licealnych na ogół siadała w kącie i czytała. I tak zostało do dziś, bo książki to jej kolejna pasja. – Czytam nałogowo, aktualnie „Nowy York” Edwarda Rutherfurda, nie jest tak dobra jak „Paryż” tego samego autora, którą przeczytałam jednym tchem. Ogólnie lubię powieści - zachęca. W jej rodzinie nie tylko czyta się książki, ale także je pisze. - Mój syn Remigiusz Koczy jest autorem kilku, choć to nie moja tematyka – śmieje się.
Wodzisławianka jest także przykładem na to, że na naukę nigdy nie jest za późno. Jest studentką Wodzisławskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku od momentu jego powstania i uczy się języka włoskiego i francuskiego. – Traktuję to na luzie, nie uczę się po nocach – śmieje się pani Barbara, choć przyznaje, że słówka przyswaja sumiennie, a do uczęszczania na zajęcia motywują ją dodatkowo wspaniali lektorzy i sympatyczna grupa.
źródło: Gazeta Wodzisławska