Na zatrważające historie, które stały się przyczynkiem do napisania „Góry Tajget” natrafiła przypadkiem. Zamierzała pisać o robotnikach przymusowych III Rzesz. Podczas przeszukiwania archiwów natknęła się na informacje o szpitalu psychiatrycznym w Lublińcu, gdzie w czasie wojny wykonywano wyroki śmierci na chorych psychicznie dzieciach. – Podawano im wysokie dawki luminalu. W ten sposób zamordowano 193 osoby – mówi pisarka. – Zaczęłam zgłębiać temat. Budził się we mnie but i lęk. Lęk o przyszłość, także moich najbliższych,wszak sami żyjemy w bardzo niespokojnych czasach. Nie mogłam się też pogodzić z tym, że o ofiarach tej zbrodni niewiele się mówi – akcentuje.
Proceder, który miał miejsce w lublinieckim szpitalu, to część nazistowskiego projektu T4, który miał na celu eliminację osób chorych umysłowo, niedostosowanych społecznie. Mówi się, że był to wstęp do Holocaustu. Na chorych testowano broń masowej zagłady. – To pacjenci szpitali psychiatrycznych byli tymi, na których wypróbowywano metodę gazowania. Pacjenci byli wywożeni ze szpitali i po drodze gazowani w szczelnych wnętrzach samochodów – mówi Dziewit-Meller.
To okrucieństwo znalazło odzwierciedlenie w tytule powieści. Za jego sprawą autorka sięga do czasów starożytnej Sparty, gdzie według przekazów, ze zbocza Góry Tajget zrzucano chore i niepełnosprawne noworodki po to, by utrzymać czystość rasy. Analogia jest niezwykle trafna.
– Tym, co potęguje poczucie ogromnej niesprawiedliwości jest bez wątpienia fakt, że wielu zaangażowanych w akcję T4 uniknęło kary. Niektórzy, po wojnie, stali się autorytetami w dziedzinie psychiatrii – dodaje autorka.
Rok 1945 i wkroczenie Armii Czerwonej to kolejny wątek powieści. – Piszę o tym czasie z perspektywy kobiety. Poruszam temat masowych gwałtów, a co za tym idzie mówię o miażdżących skutkach wynikających z niemożności powiedzenia prawdy o sobie – mówi autorka. – Piszę o robotach przymusowych i złożonych ludzkich historiach z tym związanych. Dotykam tematu odpowiedzialności za zbrodnie, moralności. Nie ma nic gorszego niż zbiorowa odpowiedzialność – dodaje.
Powieść kończy się rozdziałem o Adiku – chłopcu wychowywanym przez nadopiekuńczą matkę, który szczęśliwym trafem unika utonięcia. Zostaje uratowany przez przypadkowego człowieka. Ten bohaterski czyn, z perspektywy kilkudziesięciu lat, nie jest już tak oczywisty. Dlaczego? O tym trzeba przekonać się osobiście, zanurzając się w pełną emocji powieść.
– Nie godzę się z tym, że nie potrafimy wyciągać wniosków z historii, a przecież z pogardy rodzą się najgorsze rzeczy. Za sprawą tej książki chciałam zwrócić uwagę na to, co dzieje się teraz – mówiła pisarka. To kolejna pozycja, która pozbawia pewności, zmusza do refleksji i ukazuje niejednoznaczność świata.
źródło: Gazeta Wodzisławska